E.L.F Cool Bronzer - Bronzer bez dodatku cegły.

Są takie osoby, które używają bronzera o każdej porze roku, ale są też takie (jak ja), które częściej sięgają po niego w okresie letnim. Mam alabastrową karnacje, ekstremalnie jasną, więc każdy bronzer wygląda u mnie jak kawałek cegły roztartej na twarzy, przez co, przez długi czas sięgałam jedynie po róż.


Jednak jakiś rok temu przez przypadek wpadłam na bronzer firmy E.L.F, który jest w chłodnej tonacji, a więc nie powinien zawierać ani krzty czerwieni. Stwierdziłam, że jeśli on nie będzie dla mnie dobry to poddaje się, buntuje i już nigdy więcej nie wypróbuję żadnego bronzera... Na szczęście, udało się, buntu nie będzie.


Bronzer zamknięty jest w czarnym, klasycznym kompakcie, a w środku, prócz produktu, chowa się również lusterko. Nie mam problemów z otwieraniem go, klapka się nie urwała, napisy się nie ścierają, tak więc wszystko jest ok.


Sam produkt składa się z 4 prostokątów - mozaiki, która po wymieszaniu ma dać upragniony efekt.
Kolor rzeczywiście jest na tyle chłodny, że z powodzeniem mogłabym używać go również zimą, a latem, kiedy używam samoopalacza, dalej wygląda dobrze na mojej twarzy!


Bronzer trzyma się na mojej buzi cały dzień, nie blednie, nie migruje, jednak jest bardzo napigmentowany, więc łatwo zrobić sobie nim kuku. Sama musiałam użyć go parę dobrych razy żeby znaleźć sposób na aplikacje, po której nie będę miała plam koloru na twarzy.


Niestety ten produkt ma jeszcze jeden minus - jest miękki, a przez to średnio wydajny. Uważam, że jego konsystencja powinna być bardziej zbita, przez co zużywałby się wolniej i na pędzel nabierałaby się odpowiednia ilość produktu.


Coś co jednak przemawia na jego korzyść, jest jego cena - ok. 18 zł w sklepach internetowych. Nie jest to więc tak duży wydatek jak w przypadku bronzera z Benefit, albo Nars, na którym E.L.F wzorował opakowanie.


Jeśli miałabym go podsumować - uważam, że nie jest to produkt idealny, ale w moim przypadku ma jeden gigantyczny plus - kolor, którego w żadnym innym bronzerze nie znalazłam. Naprawdę każdy, który macałam do tej pory wydawał się być czerwony. Produkt wykończę z przyjemnością i nie żałuje, że go kupiłam, ale nie ukrywam również, że kiedy nadejdzie jego kres, poszukam czegoś innego. 


Myślę, że jest to dobre rozwiązanie dla ekstremalnie jasnych osób i tych, którzy mają chłodny (różowy) ton skóry. Jednak zdecydowanie potrzeba do niego wprawnej ręki, aby nie zrobić nim sobie krzywdy.

Miałyście okazje używać tego bronzera?
 A może macie swojego ulubieńca, którego za nic nie chcecie opuścić? 
Dajcie znać w komentarzach!


Komentarze

  1. Mam puder matujący z tej serii i bardzo go lubię, choć faktycznie przez jego zbytnią miękkość też jest mało wydajny. Brązer mam w wersji z drobinkami i jest ciut za ciepły, na ten też się chyba w końcu zdecyduję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Często przechodzę koło bronzerów, ale też mam problem z wybraniem odpowiedniego odcienia. Tak więc póki co w kosmetyczce nadal jest tylko róż. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. W ogóle nie używam tego kosmetyku, dla mnie jest zbędny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kilka lat wstecz używałam go i... lubiłam go :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie miałam go, ale też mam jasną karnację :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie miałam ale u ciebie prezentuje się świetnie :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hmmm kolor jak dla mnie- nienawidzę żadnych przebłysków czerwieni w kosmetykach, bo na co dzień jestem jak buraczek już... Tylko w różu- za to ten nie może podchodzić pod różowy ;) Wymagające kobiety! :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Jeżeli ten materiał wywołał w Tobie jakiekolwiek emocje lub skłonił do przemyśleń, podziel się nimi ze mną.
Dzięki temu, dasz mi wiarę w to, że nie piszę do poduszki! 😉
Dziękuję! 💜